Etnologia.pl
O serwisie
Zadaniem, jakie stawiamy przed sobą, jest uwolnienie etnologii z jej akademickiej niedostępności; wykazanie, jak daleko i szeroko poza mury uczelni może sięgać ...
czytaj...
Etnologia.pl poleca
Robert YoungPostkolonializm
Young dokonuje przeglądu kulturowych, społecznych i ...
Etnologiczne spojrzenie na rzeczywistość
Serwis etnologiczny
Świat
Kraje których nie ma na mapie: Somaliland
Jest takie państwo, które podobno nie istnieje. Nie znajdziecie go na większości, jeśli jakiejkolwiek, z map drukowanych poza jego terytorium, nie znajdziecie nigdzie w Europie jego ambasady, a słynna ze straszenia niebezpieczeństwami czyhającymi na turystę strona polskiego MSZ niewiele Wam na jego temat powie.
Jednak odwiedziliśmy je w grudniu 2005 roku, powodowani ciekawością i chęcią rozwiania wyobrażeń, jakie wielu o tym regionie ma. Wyobrażenia te są silne, ukształtowane pewnie głównie przez amerykański film "Black Hawk Down" (polskim tytuł: "Helikopter w Ogniu"). Chodzi jednak o Somaliland, nie Somalię (której był zresztą przez jakiś czas częścią), ale terytorium byłego Brytyjskiego Somalilandu, leżące w Rogu Afryki na terenach zajmowanych kiedyś przez legendarną starożytną krainę Punt. Miasta istniały tu w czasach, kiedy nasz kraj pokryty był gęstym borem, była to wówczas arena wydarzeń z czasów królowej Saby, to po okolicznych morzach pływał też ponoć Sindbad Żeglarz.
Dużo więcej wiadomo oczywiście o smutnej historii współczesnej. Skolonizowany, jak większość Afryki, Somaliland trafił w ręce Wielkiej Brytanii. Na rozpowszechnionej w kraju mapie, obok zdjęć dumnie prezentujących się supermarketów i banków ze stolicy, zobaczyć można reprodukcje starych, pożółkłych fotografii czarnych somalijskich skautów podczas ich wizyty w macierzy, u królowej w Londynie. Sam w sobie pozbawiony wartościowych dla kolonialistów bogactw, Brytyjski Somaliland zajmował jednak kluczową, strategiczną pozycję u wejścia do basenu Morza Czerwonego, na drodze do azjatyckich kolonii, wciśnięty miedzy afrykańskie posiadłości Francji - Dżibuti i leżące na południu włoskie Somali. Tak naprawdę obecność obcych władców nie dała się specjalnie odczuć, Brytyjczycy byli dość liberalni w swoich rządach, pobudowali trochę dróg i nauczyli wielu swojej mowy, dzięki czemu do dziś możemy się tu często porozumieć po angielsku, co nie jest takie łatwe w innych krajach regionu. Struktura klanowego społeczeństwa jednak pozostała nienaruszona, i wtedy, i do dziś, kiedy w zasadzie rządzi największy klan Isaaq.
Podobnie działo się na południu, leniwi włoscy administratorzy kolonii niewiele interesowali się wydarzeniami w zamieszkałej przez nomadów prowincji. Zbudowali jednak współczesne Mogadisciu jako ośrodek administracyjny, dziś zwane Mogadiszu, stworzyli pojęcie państwa na terytorium od wieków rządzącym się innymi prawami. To właśnie wywołało problemy. Kiedy nadeszła niepodległość, w 1960 roku, klany rozpoczęły walkę o władzę, a głównie o prestiż i zyski wynikające z kontroli stolicy. Dotychczas każdy z klanów władał swoimi terenami, swoimi szlakami i pastwiskami i sporadycznie ścierał się z innymi, ale ziemia, choć mało gościnna, miała miejsce dla wszystkich. Stolica jednak była jedna i każdy z klanów chciał ją mieć, a że jest ich wielka ilość, waśnie trwają do dzisiaj, w przykry sposób stanowiąc przykład fatalnych konsekwencji gwałtownego unowocześniania Afryki bez poszanowania jej tradycji.
Wróćmy jednak na północ - tutaj klanów jest mniej, a jeden z nich, Isaaq jest zdecydowanie silniejszy od innych - także dzięki Allahowi, bo gwarantuje to spokój, a przy względnym poszanowaniu praw innych rodzin, można spróbować tworzyć zalążki nowoczesnego państwa. Tak dzieje się właśnie teraz, ale nie cały czas tak było. Brytyjski Somaliland, który ogłosił niepodległość w 1960 roku, cieszył się nią tylko kilka dni, później wcielony został siłą przez południowców do wspólnej Republiki Somalii. Nie miałoby to większego znaczenia, przecież nomadów prowadzących przez pustkowia swe stada niewiele obchodzi, gdzie leży stolica, ale południowe klany, na czele z tym, do którego należał czarny charakter z filmu "Helikopter w Ogniu", generał Mohammed Siad Barre, przez cały okres istnienia państwa dyskryminowały północ, powiększając antagonizmy, co zwieńczenie swoje miało w wydarzeniach roku 1989. Bogato uzbrojone (zarówno przez Związek Radziecki, jak i USA) wojska Barre, bojąc się secesji północy, rozpoczęły jej niszczenie. W wojnie, a raczej masakrze tego okresu, zrównano z ziemią stolicę, Hargejsę, bombowce dostarczone przez światowe mocarstwa pomogły pozbawić życia jej 50 tysięcy mieszkańców a 500 tysięcy z dwumilionowej populacji kraju stało się uchodźcami. Oczywiście działo się to, jak zwykle w Afryce, przy zupełnej bierności międzynarodowej społeczności, która zainteresowała się poczynaniami Siada Barre dopiero gdy pozbawił on życia paru amerykańskich chłopców, a samo USA kilku błyszczących helikopterów.
Paradoks historii spowodował jednak, że południe pogrążone jest nadal w chaosie, jego tymczasowy rząd rozproszony został w Dżibuti i Kenii, i to on ma swoich reprezentantów przy społecznościach międzynarodowych, natomiast Somaliland, który od 1991 roku buduje kraj będący eksperymentem unikalnym w skali całej Afryki, jest zupełnie ignorowany i nie uznaje go rząd żadnego państwa. Tymczasem fala uchodźców z 1989 roku, jak zresztą i wcześniejsi z czasów, jak mówią w Somalilandzie, okupacji przez klany południa, trafiła do bogatych zachodnich krajów, i tam ciężką pracą i oszczędnościami przesyłanymi rodakom pomaga obecnie budować kraj, który rzekomo nie istnieje. Mało kto przecież słyszał o tym, że niedawno odbyły się tam demokratyczne wybory, ze Somaliland ma teraz własny parlament, rząd, wojsko, herb, odrębną flagę. Spustoszone ulice Mogadiszu patrolują krwawe klanowe milicje walczące ze sobą o dzielnice, tymczasem w Hargejsie, stolicy Somalilandu, policjanci za groszowe pensje, w zasadzie wolontariacko, strzegą bezpieczeństwa i - co dla podróżnika doświadczonego w wojażach po Afryce niebywałe - nie spotkamy się tu z żądaniami łapówek. Na jednym z checkpointów policjanci zabrali nas do swojej skromnej kwatery po to tylko, aby upewnić się co do naszego bezpieczeństwa i z dumą pokazać wiszące na ścianie zdjęcie swojego prezydenta oraz kolorową mapę nowego kraju. A ja już szykowałem portfel.
To nie jedyny przykład zaskakującej w Afryce odpowiedzialności za losy własnego państwa a nie prywatnego brzucha - ostatnie wybory prezydenckie zakończyły się tu zwycięstwem jednego z kandydatów nad drugim o zaledwie 217 głosów z 500 tysięcy oddanych. Partia przegrana już chciała kontestować ten wynik, ale biorąc pod uwagę jak często polityczne konflikty w tym regionie rozwiązywane sa za pomocą broni, którą w domu posiada w zasadzie każdy dorosły mężczyzna, bardzo docenić należy fakt, że jednak zrezygnowała i zaakceptowała wynik.
Dlaczego zatem w świadomości przeciętnego turysty Somalia to jeden z najgroźniejszych regionów świata, o istnieniu nowego państwa niewielu wie, a żaden ze światowych rządów go nie uznał? Cóż, za to pierwsze winić należy pewnie ignorancję, usprawiedliwioną brakiem wieści z afrykańskiego kontynentu w mediach, przyczyny tego ostatniego to zapewne światowa polityka, tak boleśnie traktująca region od czasów kolonializmu, poprzez zimną wojnę, kiedy to przykładowo Amerykanie, podobnie jak w Afganistanie, zasponsorowali bron i wspomogli lokalnych watażków, którzy później obrócili się przeciwko nim, niszcząc przy okazji wszystko dookoła.
Dlaczego jednak Somaliland, kraj muzułmański, nie jest uznawany przez żaden z krajów arabskich? Przynajmniej według jego mieszkańców, odpowiedz jest prosta. W lidze krajów arabskich bardzo wiele do powiedzenia ma Egipt, także Stany Zjednoczone starają się go zadowalać, pamiętając o groźbie islamskiego fanatyzmu, jaka jest tam stale aktualna. Tymczasem Egiptowi bardzo nie na rękę jest istnienie w Rogu Afryki, w sąsiedztwie Etiopii, samodzielnego, stabilnego państwa, w miejsce chaosu i agresywnych warlordów somalijskich, jacy zwykli się wyprawiać na tereny Etiopii i wiązać ją w kosztowne wojny. Teraz Addis Abeba utrzymuje przyjazne stosunki z Hargejsą, znajdziemy tam nawet namiastkę somalijskiej placówki dyplomatycznej, gdy tymczasem jeszcze niedawno pogranicze tych państw było areną krwawych starć, o czym świadczą cmentarzyska czołgów, jakie jeszcze dziś można po drodze z Hararu do Hargejsy oglądać. Stabilny sąsiad oznacza, że Etiopia może zająć się bardziej pokojową działalnością, rolnictwem czy przemysłem, konsumując coraz więcej wody z Nilu, od którego zależy przecież przetrwanie Egiptu. Oto i mamy przyczynę, jedną z wielu zapewne, w skomplikowanym świecie polityki, a zwłaszcza w tak uwikłanym w historię regionie jak ten.
Co można jednak zobaczyć w Somalilandzie, po co tam jechać? Odpowiedź nie zadowoli pewnie fana wielkich piramid i świątyń, miłośnika klasycznych turystycznych atrakcji, nawet fascynujący się kolonialną architekturą niewiele tu dla siebie znajdą z tego, co sowieckie i amerykańskie bomby oszczędziły. Jedzie się tu, aby na własne oczy zobaczyć budowanie państwa od podstaw, żeby zobaczyć entuzjazm i energię rzadko w Afryce spotykaną. Gdzie znajdziecie taki kraj, w którym na rynku stolicy można uciąć sobie pogawędkę ze świeżo wybranym posłem do parlamentu, inteligentnym człowiekiem szczęśliwym, że ktoś jego ojczyznę chce odwiedzać poza pracownikami organizacji humanitarnych? Gdy na stwierdzenie, że wkrótce już będzie pewno tylko przejeżdżał tymi ulicami za szybą czarnej limuzyny odpowiada, że on zawsze będzie tutaj, z ludźmi, jesteście w stanie mu uwierzyć, w Somalilandzie to możliwe. Przynajmniej na razie.
Podróżnikowi mało co zastąpi satysfakcję ze zdziwionych spojrzeń ludzi, z pytań naprawdę przyjechaliście tu z własnej woli, tylko w odwiedziny? , z tego, że nie otacza go las rąk jak w turystycznych krajach Afryki, nawet tak egzotycznych jak Etiopia, a zamiast tego każdy stara się go zaprosić do siebie do domu, zaś jedzący przy sąsiednim stoliku w restauracji szerokim gestem obtłuszczonej ręki zachęcają do częstowania się ze wspólnego talerza.
Somaliland to mały kraj małych przyjemności i zjawisk, których dostrzeganie wypełnia dzień. We wspomnianej knajpce wszyscy jedzą makaron z sosem bez użycia sztućców, nabierając go po prostu w garść. Na rogach ulic stolicy piętrzą się stosy banknotów, przenoszone z miejsca na miejsce w taczkach - tutaj żeby zapłacić za papierosy trzeba wyciągnąć gruby plik - nie dlatego, że tak drogo, są dużo tańsze niż w Etiopii, ale waluta tego kraju ma tak niską wartość. Jesteśmy w miejscu tradycyjnie muzułmańskim, a jednak kobiety są tu bardzo śmiałe, z poczuciem humoru, z odkrytymi twarzami. Kiedy śmieją się i protestują, gdy chcemy zrobić im zdjęcie, znaczy to tyle, że im się podoba. Dobra zatem rada, poczekajcie aż w pobliżu nie będzie żadnych mężczyzn, samozwańczych obrońców, na pewno się wtedy na fotkę zgodzą.
Tylko w Somalilandzie, gdy staracie się o wizę do sąsiedniej Etiopii, w ministerstwie spraw zagranicznych urzędnik każe wam usiąść za swoim biurkiem i samemu stworzyć odpowiedni formularz w komputerze, bo on śpieszy się na spotkanie ze znajomymi. Tylko tutaj ze ściany komisariatu patrzy na was uśmiechnięty krzywo jelonek, herb kraju, obecny też na zawadiacko przekręconych beretach policjantów, którzy za kilkanaście dolarów będą wam towarzyszyć w wyprawie po kraju, na wszystkich postojach demonstracyjnie obnosząc swoje AK 47 czy M16. Mało gdzie w Afryce będziecie mogli porozmawiać ze znajomymi z kraju przez kamerę internetowa w jednej z dziesiątek wielkich kawiarni internetowych stolicy. To przecież kraj w zasadzie bez podatków i z nowym, jeszcze nie skorumpowanym rządem, nic więc dziwnego, że działa tuż już pięć niezależnych kompanii telefonicznych, a Internet jest o wiele szybszy i bardziej dostępny niż w sąsiedniej Etiopii.
Somalia kojarzy wam się z głodem i biedą? No cóż, tego pod dostatkiem, chociaż mniej tu żebraków niż w Etiopii, za to coraz więcej willi na przedmieściach, które stawiają powracający powoli do kraju emigranci. Żyją jeszcze okrakiem w dwóch światach, jak poseł, który na obrady parlamentu przylatuje z Kanady, jak właściciel odbudowanego po wojennych zniszczeniach Oriental Hotelu w centrum stolicy, który dorobił się w Ameryce na handlu nieruchomościami a teraz tutaj buduje coś nowego, od podstaw. Bo wszystko jest tu nowe, jest w powietrzu obecny duch przedsiębiorczości, być może razem z dolarami wywieziony z emigracji w anglosaskich krajach, być może jakoś naturalny dla tego ludu, ale na pewno wraz z islamskim nakazem dzielenia się z bliźnimi dobrze rokujący na przyszłość. Młodzi Somalijczycy przyjeżdżają tu na przykład z Londynu, bo tam będą tylko często pogardzanymi, kolorowymi imigrantami, a tutaj, nawet z podstawowymi umiejętnościami, stają się pożądanymi pracownikami z cennym doświadczeniem. Somalijskiemu informatykowi z Anglii brakuje wprawdzie, jak mówi, rozrywek wielkiego świata, ale tutaj ma pracy w bród, imponuje dziewczynom, od których nie może się opędzić. To samo dotyczy młodych fotografów, dziennikarzy, dj-ów, czymkolwiek się zajmują na emigracji, tutaj, w od podstaw budowanym państwie, będą pionierami, i to ich przyciąga.
Co turysta może tutaj robić? Poza turystyką wojskową i strzelaniem z kałasznikowów, które są dość dostępne (a taki typ zwiedzania naprawdę istnieje, nawet na południu w Mogadiszu Amerykanie płacą grubą forsę za objeżdżanie miasta pancernym wozem w towarzystwie uzbrojonej po zęby eskorty), warto rozpocząć podróż od eksploracji stolicy, do której dostaniemy się samolotem z Addis lub z Dubaju, albo lądem od strony etiopskiego Hararu, można też spróbować znaleźć miejsce na jednej z łodzi, które płyną tu z Jemenu.
Warto powłóczyć się po uliczkach Hargejsy, przy czym towarzystwo jakiegoś lokalnego przewodnika polecane jest z wielu powodów. Poza bezpieczeństwem chodzi tu o obecność kogoś, kto odpowie w języku somalijskim na zadawane nam po tysiąc razy pytania - co my tu robimy, czego szukamy, skąd jesteśmy. Zrozumiała nieufność wobec obcych, którymi do niedawna w Somalii byli tylko dziennikarze czy amerykańscy żołnierze, powodowała nawet częste zapytania o moje wojskowe spodnie i o to, czy nie jestem aby szpiegiem. Szybko jednak ustępuje ona tradycyjnej u byłych koczowników gościnności, gdy dowiadują się, że gość przyjechał tu specjalnie, aby zobaczyć jak żyją. Ponadto ów przewodnik, o którym mowa, a którego zwie się w takich mało turystycznych krajach fixerem, pomoże nam odnaleźć się w labiryncie nieoznakowanych ulic, znajdzie nam knajpę, gdzie pyszny sok z mango czy papai kupimy dziesięć razy taniej niż w hotelu dla obcokrajowców. Fixer, zwykle pracujący dla dziennikarzy czy expatów, pomaga też we wszelkich formalnościach, załatwianiu pozwoleń czy ochroniarzy, którzy pojadą z nami na prowincję, wynajęciu samochodu, jeżeli nie odpowiada nam publiczny transport, czy też zabierze na przykład do dobrej knajpy, w której możemy spróbować hilib-geel, specjalnie przyrządzonego mięsa wielbłąda lub pożuć trochę czatu.
Trzeba w tym miejscu więcej o tym napisać. Bez czatu (inna pisownia to khat), życie w Somalilandzie chyba by zamarło, a ludzie by się nawzajem pozabijali. Ta używka jest wszędzie, na każdym niemal rogu ulicy siedzą kolorowo ubrane kobiety z wiązkami zielonych liści. Te świeże liście są żute nałogowo i bez przerwy. Żują kierowcy podczas jazdy autobusem, sprzedawcy na targu, żują nawet urzędnicy w ministerstwie. Lekko halucynogenna i dość mocno pobudzająca roślina odpowiada zapewne po części za żywiołowy charakter Somalijczyków, za ich błyskotliwość i szybkość rozumowania, tak pożądaną i miłą dla podróżnika po dłuższej włóczędze po Czarnym Lądzie. Tu wielu kojarzy dobrze, gdzie leży Polska, nieźle liczy, ma smykałkę do biznesu, a dzieje się to wszystko w kraju, gdzie do niedawna trudno było trafić na działającą szkołę.
Odwiedziny w miejscu doświadczonym przez konflikt wojenny dostarczają sporo mocnych, ale i przykrych wrażeń. Spalone czołgi, wraki samochodów, nawet na bocznych ulicach w stolicy, wciąż zniszczone budynki, wszechobecne mury usiane dziurami po kulach, wraki statków w największym porcie Berberze niczym martwe wieloryby przewrócone na brzegu, ludzie bez nóg i statystyki śmierci dzieci na skutek wciąż obecnych min - takie rzeczy nie pozwalają zapomnieć o niedawnej historii. Dochodzi do tego częsty w Trzecim Świecie problem ze śmieciami, zwłaszcza plastikiem i workami, które wyrzucane w pustynnym krajobrazie tworzą malownicze góry, a gromadząc się w miejscach częściej uczęszczanych, takich jak przejście graniczne z Etiopią w Togochale, zaczepiają się na kolczastych krzakach i płotach, dopełniając obrazu niczym z Mad Maxa. Droga do Hargejsy z Togochale jest przyjemnym zaskoczeniem po etiopskich wertepach, nieważne czy to jeszcze pozostałość po brytyjskiej administracji czy też efekt działań nowych władz. Przecinają ją liczne szlabany, koło których w cieniu wylegują się leniwie żołnierze. Będą sprawdzać naszą wizę, na pewno zdziwieni na widok gościa z Polski. Może się zdarzyć, że dla naszego bezpieczeństwa zawrócą nas na komisariat w najbliższym miasteczku, gdzie warto postarać się o pismo potwierdzające nasz cel wizyty, które na pewno ułatwi nam przejazd przez kolejne checkpointy.
O zbliżaniu się do stolicy świadczą coraz solidniejsze - to znaczy w całości - budynki, pierwsze porządniejsze stacje benzynowe. Pamiętać trzeba, że wiele z map wydanych w Europie pokazuje miejscowości sprzed wojny, które już nie istnieją lub są kupą niezamieszkałych ruin. Na trasie z Hargejsy do Berbery na przykład jest w zasadzie tylko jedna większa osada, w której można kupić coś do jedzenia i picia, gdzie zatrzymują się publiczne autobusy. Tutaj akurat można dojechać lokalnym transportem, bez konieczności wynajmowania własnego, a warto, bo z położonej na wyżynach stolicy zjeżdżamy w dół na gorące wybrzeże cieplutkiego Morza Czerwonego i pustą białą plażę, na której na pewno nie będzie się trzeba kłócić z sąsiadem o leżak. Warto tu przyjechać także po to, żeby zobaczyć port, z którego coraz więcej towarów trafia lądem do pozbawionej wybrzeża Etiopii, a w drugą stronę wypływają łodzie obładowane głównym towarem eksportowym Somalilandu, czyli kozami, owcami i wielbłądami, głównie do Jemenu. To okazja dla autostopowiczów, w Afryce nic wprawdzie za darmo, ale przejażdżka takim statkiem to około 50 USD, jeżeli oczywiście znajdzie się miejsce, i jest to na pewno dużo tańszy środek transportu niż samolot. Poza tym mniejsze żaglowe łódki arabskie, zwane dhow, mogą zabrać nas na jedną z pustych wysepek położonych wzdłuż wybrzeża w stronę Dżibuti, dobre miejsce do nurkowania czy po prostu plażowego relaksu. Wyprawa w drugą stronę, na zachód, nie jest polecana, bo grasują tu niczym za dawnych czasów liczni piraci z bazami w sąsiadującym od zachodu z Somalilandem Puntlandzie.
Zachód Somalilandu jest w mniejszym stopniu obsługiwany przez publiczne autobusy, gorsze są też tam drogi. Można się tam też dostać niekiedy samolotem lub wojskową ciężarówką, ale dowiadywać się o aktualny stan rzeczy trzeba jak zwykle w stolicy. Wyprawy na południe, w pobliże somalijskiej granicy, są natomiast zdecydowanie odradzane, wciąż zdarzają się tam sporadyczne walki, poza tym granica w Afryce jest często pojęciem bardzo umownym i bandy somalijskie zapuszczają się nieraz w głąb kraju. Jeżeli wjechaliśmy od strony Etiopii i tak też będziemy chcieli powrócić, należy pamiętać, że wiza tego kraju jest zwykle jednokrotna i należy postarać się o nową w Hargejsie, co jest przedsięwzięciem dość czasochłonnym. Droga w kierunku Dżibuti jest teoretycznie otwarta, ale oznacza długą, czasem kilkudniową podróż wynajętym landroverem przez tereny gdzie słowo "droga" jest raczej nieznane. Jest wreszcie rozwiązanie ekstremalne, dla tych, którzy jak użytkownik jednego z internetowych forów chcą "pożyć trochę z nomadami" - można dołączyć do nich i w ten sposób przekroczyć granice, które są dla nich czymś raczej symbolicznym. Pamiętać należy jednak, że jest to kraj dotknięty przez wojnę i na przygranicznych terenach wdepnąć można w coś mniej przyjemnego niż wielbłądzie łajno.
|
Nor @ 17 Feb 2008 03:34 pm
artykul po prostu rewelacja. Oby takich wiecej.
Komunikaty
Etnologia.pl
czasopismem
Pragniemy poinformować, iż z dniem 31.03.2010 roku decyzją Sądu Okręgowego w Poznaniu Wydział I Cywilny strona internetowa www.etnologia.pl została zarejestrowana jako czasopismo pod tytułem Etnologia i wpisana do rejestru Dzienników i Czasopism Sądu Okręgowego w Poznaniu pod numerem RPR 2613.
Serwisy powiązane tematycznie
O Ludach Północy
Arktyka.org - informacje o rdzennych ludach zamieszkujących obszary Arktyki i terenów subarktycznych. Historia, kultura, teraźniejszość.
Indianie Ameryki Pn.
Indianie.org.pl - kultura, sztuka i tradycja Indian Ameryki Północnej - teksty, galerie fotografii, krótkie prezentacje filmowe i muzyka.