Etnologia.pl
O serwisie
Zadaniem, jakie stawiamy przed sobą, jest uwolnienie etnologii z jej akademickiej niedostępności; wykazanie, jak daleko i szeroko poza mury uczelni może sięgać ...
czytaj...
Etnologia.pl poleca

Postkolonializm
Young dokonuje przeglądu kulturowych, społecznych i ...
Etnologiczne spojrzenie na rzeczywistość
Serwis etnologiczny
Okołoetnologicznie
Mój krótki opis Syberii.
![]() Foto: Typowa - drewniana architektura w Irkucku. Kamil Całus, 2009 r.
|
Jest 26 września 2008 roku. Wracamy z podróży po Mołdawii, Bułgarii, Serbii, Słowacji. Zawsze na koniec takich wyjazdów planuje się co dalej, kiedy, jak, bo przecież istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej (1). Zarażony ową chorobą, słysząc, że za rok udajemy się na Syberię wiedziałem, że czeka nas podróż życia. Nie myliłem się. 30 sierpnia 2009 roku, wraz z trójką bliskich przyjaciół - Olgą, Piotrem i Kamilem, studentami czwartego roku wschodoznawstwa, wyruszyliśmy w trzydziestodniową podróż, w głąb niesamowitego kraju jakim jest Rosja. Posiadając bogate doświadczenie z poprzednich wyjazdów, nie obawialiśmy się niepowodzenia. Głównym celem było zebranie materiałów filmowych, dotyczących realiów życia ludności zamieszkującej okolice Bajkału. Nasze poprzednie podróże również kończyły się filmami, takimi jak Gagauzia - Biała plama Europy, czy Pocztówka z Moldowy. Wiedzieliśmy jednak, że stoimy przed dużo trudniejszym zadaniem. O efektach naszej pracy przekonamy się w niedalekiej przyszłości, a teraz już czas na krótką opowieść. Moja praca stanowi pewnego rodzaju reportaż z wyprawy. Pisząc te słowa zastanawia mnie w jaki sposób na kilku stronach uda mi się opisać tak mnogą ilość przygód, emocji, które miałem okazje doświadczyć. Czy takie rzeczy w ogóle podlegają opisowi... Zobaczymy! Dodatkowo, w mojej pracy zawarłem kilka historii, ilustrujących różne zjawiska kulturowe, z którymi mieliśmy okazję się spotkać. Tekst został podzielony na cztery części wyróżniające miejsca, w których byliśmy. Część pierwsza, tyczy się samej podróży, druga opowiada wydarzenia związane z wyspą Olchon. Trzecia, jest wspomnieniem Doliny Tunkijskiej, czwarta opisuje natomiast nasz pobyt w Sludiance i Bolshoje goloustnoye.
I. Świnoujście - Irkuck
Wyruszyliśmy 30 sierpnia ze Świnoujścia. Przed nami najdłuższa podróż życia. Siedem dni spędzonych w pociągu lub autobusie okazało się niesamowitym przeżyciem. Pierwszy, a zarazem ostatni przystanek w Polsce czekał nas w Warszawie. Następnie, trzynasto godzinna podróż autobusem do Rygi. To portowe miasto zaskoczyło nas czystością oraz bardzo przyjazną atmosferą. W stolicy Łotwy przesiedliśmy się do autobusu, zmierzającego w kierunku Moskwy. Nocą, około godziny pierwszej, przekraczaliśmy granicę rosyjsko-łotewską. Po kolejnych dziesięciu godzinach dotarliśmy do Moskwy, która przywitała nas piękną, słoneczną pogodą. Niestety nie mieliśmy wystarczającej ilości czasu na zwiedzanie. Mimo to udało nam się odczuć wyjątkowość tego miasta. Rzeczywiste, piętnaście milionów obywateli, skupionych wokół jednego miejsca, stwarza imponujące wrażenie. Jednak emocje, związane z Moskwą, zostały stłumione przez fakt, że za chwilę mieliśmy wsiąść do kolei transsyberyjskiej. Czekało nas pięć dni w pociągu, podczas których pokonaliśmy ponad pięć tysięcy kilometrów, oddzielających Moskwę od Irkucka.
Niewątpliwie, kwestie spędzania czasu wolnego w pociągu, w trakcie pięciu dni podróży, można dopracować do perfekcji. Interesujące są także relacje, które nawiązują się między osobami jadącymi w tym samym wagonie. Urokiem przedziału, platzkartnego, który wybraliśmy, jest to, że jest on otwarty. Nie ma on przedziałów ani drzwi. Dzięki temu możemy poznać wiele interesujących osób. Mieliśmy okazję spotkać dwudziestoosobową grupę Polaków podróżujących do Mongolii. Kwestie żywieniowe rozwiązywane są za pośrednictwem popularnych na terenie byłego ZSRR babuszek, które dostarczają prowiant na perony. Dzięki temu, podróżny wielokrotnie ma okazję zapoznać się z miejscowymi potrawami, które znacznie różnią się od naszych.
![]() Foto: W tle wyspa Olchon. Kamil Całus, 2009 r.
|
Myślę, że popularny trannsib, tworzy pewnego rodzaju instytucję. Jest to niesamowicie ciekawe zjawisko. Mi, jak i moim towarzyszom, pociąg zatrzymał czas. Ciągłe przestawianie zegarków, brak konkretnych zajęć, rutyna sprawiła, że egzystowaliśmy poza wszystkim. Jest to niesamowite uczucie, pozwalające pozbyć się wielu codziennych zmartwień. Nic więc dziwnego, że ucieszyła nas informacja, że spędzimy w pociągu dzień dłużej niż przewidywaliśmy. Wszystko czym żyliśmy do tej pory zniknęło, a na tym miejscu pojawiła się po prostu stalowa puszka, pędząca przez dziesiątki tysięcy kilometrów kwadratowych tajgi.
Po pięciu dniach podróży dotarliśmy do Irkucka. Warto podkreślić, że to półmilionowe miasto jest bardzo urokliwe. Charakteryzuje się ono głównie drewnianą architekturą, typową dla tej części Syberii. Pierwszą noc, dzięki gościnności miejscowego księdza, spędziliśmy w szkółce parafialnej. Dzień upłynął nam na spacerowaniu po mieście i odpoczywaniu po trudach wielodniowej podróży. Już wtedy Irkuck wydawał mi się bardzo specyficznym miastem. W trakcie naszego pobytu wracaliśmy do niego kilkakrotnie. I zawsze czułem, że Irkuck jest mi bardzo bliski. Traktowałem go jako część domu, tam daleko, na Syberii. Następnego dnia o świcie wyruszyliśmy w kolejny etap naszej podróży jakim była wyspa Olchon.
II. Olchon
Bajkał pierwszy raz zobaczyliśmy ósmego dnia naszej podróży. Pomimo tego, że widokowi towarzyszył ryk silnika marszrutki, którą pędziliśmy przez syberyjskie bezdroża to krajobraz był niesamowity. Wszechogarniająca przestrzeń, tylko czasami ograniczana przez pasma skalistych gór. Niekiedy spod kół samochodu uciekały susły, znikając gdzieś w trawach stepu. W takich oto okolicznościach przyszło mi pierwszy raz zobaczyć najgłębsze jezioro świata. Po godzinie dotarliśmy do promu, który miał umożliwić nam dostanie się na wyspę Olchon. Powietrze było niesamowicie rześkie, a wiejący wiatr potęgował uczucie chłodu. Jeśli chodzi o samą wyspę, to jest ona obszarem typowo stepowym. Notuje się tam najniższą sumę rocznych opadów w rejonie Bajkału. Największą miejscowością na wyspie, jest Chużir, do którego udaliśmy się już pierwszego dnia. Rozbiliśmy namiot, rozpaliliśmy ognisko i siedzieliśmy. Niebo było niesamowicie gwiaździste. Całkowite odcięcie tego miejsca od większych skupisk ludzkich sprawia, że powietrze nie jest zmącone żadnymi światłami. Dzięki temu gwiazdy wydają się być liczniejsze niż gdziekolwiek indziej.
Pod namiotem na Syberii jest zimno, naprawdę! Każdego poranka około godziny piątej chowaliśmy się głębiej w śpiwory, mocniej naciągaliśmy czapki na uszy, przytulaliśmy się do siebie jeszcze bliżej, bo temperatura była bardzo niska. Zazwyczaj wstawaliśmy wcześnie, ponieważ temperatury w skuteczny sposób ograniczały długość snu. Drugi dzień na Olchonie spędziliśmy spacerując po piaszczystych brzegach Bajkału. Udaliśmy się do Szamanki, świętej góry Buriatów. Wieczorem skorzystaliśmy z bani, będącej wschodnią odmianą łaźni. Pobyt w wysokiej temperaturze, połączony z rytualną chłostą brzozowymi witkami, dostarczył niesamowitych wrażeń. Tego samego dnia rozpoczął się dla nas kolejny etap wyprawy. Od tego momentu zaczęliśmy spotykać bardzo interesujących ludzi. Reprezentowali oni zarówno różne narody jak i kultury.
![]() Foto: Krajobraz wyspy Olchon. Kamil Całus, 2009 r.
|
Pierwszą spotkaną przez nas osobą był mieszkający we Francji, Włoch- Pauollo. Podobnie jak my, postanowił on spędzić miesiąc w kulturze znacząco różnej od swojej. Dodatkowo nie znał on języka rosyjskiego. Dostarczało mu to wielu trudności podczas podróży. Po wspólnym, chłodnym wieczorze przy ognisku, musieliśmy się pożegnać, ponieważ zmierzaliśmy w dwie, różne strony wyspy. Udaliśmy się brzegiem jeziora w kierunku północnym. Pogoda była fatalna. Po kilku godzinach marszu zziębnięci i zmęczeni dotarliśmy do małej wioski, w której planowaliśmy przenocować. Szukając dogodnego miejsca do rozbicia namiotu, zostaliśmy zaproszeni na herbatę przez parę Rosjan, która spędzała wakacje nad jeziorem. Julia i Pasza- bo tak się oni nazywali, okazali się niesamowicie przyjaznymi osobami. Byli bardzo otwarci, bez kłopotu dzielili się z nami nawet najbardziej osobistymi przeżyciami. Ugościli nas pysznymi omulami, jedzonymi na surowo, chlebem ze śmietaną, pomidorami, wszystkim tym co mieli. Dzielili się z nami w taki sposób jakbyśmy byli ich rodziną. Uważam, że główna różnica pomiędzy typową, wschodnią gościnnością, a jej zachodnim odpowiednikiem dotyczy zaufania. Ludzie ze wschodu obdarzają nowo poznaną osobę ogromnym kredytem zaufania i to od tej osoby zależy co z tym zrobi. W kulturze zachodniej jest zdecydowanie inaczej. Każdy z nas musi wypracować sobie, w oczach drugiego człowieka kredyt zaufania. Sądzę, że funkcjonowanie we wschodnim modelu gościnności jest dużo korzystniejsze, o czym przekonaliśmy się niejednokrotnie. Dzięki uprzejmości naszych nowych znajomych, mogliśmy skorzystać z bani, wskakując następnie do Bajkału. Zgodzili się oni także zabrać nas na rejs po Bajkale, podczas którego wyciągaliśmy sieci. Można powiedzieć, że spędziliśmy razem dwa dni, dzieląc się wszystkim co mieliśmy. Z całą pewnością nie można zaliczyć tych kontaktów do tych, które nawiązuje się z czystej uprzejmości. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że w ostatnim dniu naszego wyjazdu, tuż przed odlotem do Polski, w Irkucku, spotkaliśmy się ponownie z Julią i Paszą. Przywieźli nam oni drobne upominki i pożegnali, życząc spokojnego powrotu.
Po dwóch dniach w towarzystwie tych niesamowitych ludzi musieliśmy udać się w drogę powrotną, aby dostać się do doliny Tunkijskiej. Po drodze zatrzymaliśmy się w naszym poprzednim obozowisku. Nasze zdziwienie było ogromne, gdy okazało się, że spotkaliśmy tam wspomnianego wcześniej Włocha. Po zwiedzeniu południowej strony wyspy postanowił on, podobnie jak my, udać się w popularną Tunke. Już wtedy wiedzieliśmy, że czekają nas włosko-polskie przygody.
III. Dolina Tunkijska
Następnego dnia rano, przy temperaturze bliskiej zera, spakowaliśmy nasze obozowisko. O 8 wyruszyliśmy busem do Irkucka, by tam, przesiąść się w autobus zmierzający w kierunku Doliny Tunkijskiej. Naszym pierwszym celem był Arszan. Malowniczo położona miejscowość u stóp Sajan. Udało nam się wynająć drewnianą chatę, która stała się naszym domem na kolejne kilka dni. Domem niezwykłym. Międzykulturowość związana z terenem na którym się znajdowaliśmy (okręg buriacki) oraz towarzystwem Włocha, dopełniana była powrotem do życia, w którym po wodę trzeba chodzić do studni, a ciepła, nie gwarantowało centralne ogrzewanie. Muszę przyznać, że zarówno mi, jak i moim towarzyszom taki model życia odpowiadał. Wspaniałym przeżyciem było cofnięcie się kilkadziesiąt lat w naszej kulturze. Mogliśmy dzięki temu przekonać się o trudnościach, związanych z każdym elementem naszej egzystencji. Oczywiście poranne wstawanie w celu narąbania drewna zawsze zostawało mi wynagrodzone. Nie każdemu jednak nagroda, w postaci zapachu i widoku unoszącej się tuż nad głową mgły odpowiada.
Dni, spędzone w Arszanie, były niezwykle ciekawe. Bardzo zżyliśmy się z Pauollem. Zafascynowało mnie, że ten 26-latek już po kilku godzinach spędzonych z nami, tak dobrze nas rozumiał. Pomimo wychowania w innych kulturach, rozumieliśmy się praktycznie bez słów. Razem wspinaliśmy się w wysokie góry, rozmawialiśmy, czerpaliśmy z podróży wszystko co nas otaczało. Miałem wrażenie, że Włoch jest z nami od początku wyprawy, a nie od kilku dni. Tym bardziej bolesny okazał się dla nas wszystkich moment rozstania. Pauollo zostawił nam list, w którym napisał, że jest mu bardzo przykro, ale niestety takie jest podróżowanie. Trzeba zostawić coś i jechać dalej, mimo tego, że bardzo chciałoby się zostać. Żegnając się, podczas podróży, z poznanymi ludźmi, zawsze zastanawiam się czy jeszcze kiedyś ich zobaczę. Myślę, że Pauolla, prawdopodobnie w zupełnie innej części świata, ale kiedyś, przypadkowo spotkam.
![]() Foto: Majestatyczne Sajany. Olga Kraszewska, 2009 r.
|
W Arszanie pozostaliśmy jeszcze jeden dzień. Wykorzystaliśmy go na zwiedzanie okolicznych wiosek. Planowaliśmy udać się do, oddalonego o 15 kilometrów, stołu Czyngis-chana. Historia, którą wtedy przeżyliśmy, na długo pozostanie w mojej pamięci. Próbując wejść do wsi, typowej ulicówki, zostaliśmy zatrzymani przez mężczyznę, który zabronił nam wstępu do wioski. Kazał nam on udać się do pobliskiego świętego miejsca aby się pomodlić. Dopiero wtedy mogliśmy przejść lasem graniczącym z wioską. Szanując lokalne tradycje, nie oponowaliśmy. Gdy jednak weszliśmy w las wiedzieliśmy, że popełniliśmy błąd. Teren był tak podmokły, że tworzył jedno wielkie bagno, z którego bardzo trudno było się wydostać. Po kilkudziesięciu minutach, mokrzy, zziębnięci wyszliśmy w samym środku wsi. Zapytani przez nas młodzi ludzie, o to czy daleko do stołu Czyngis-chana, odpowiedzieli: "Bardzo daleko, będziecie tam iść całą wieczność". W tym momencie postanowiliśmy zawrócić szczególnie, że spotkana chwile później starsza kobieta, przyciszonym głosem radziła nam: "idźcie cicho, na palcach, bo tu nie lubią takich jak Wy". Po kilku minutach udało nam się wydostać z wioski. Zastanawiające wydają się powody, tak wrogiego przyjęcia nas we wsi. Czy było one spowodowane wrogością do innych, miejscowej społeczności, a może nieświadomie złamaliśmy jakiś zwyczaj. Tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, szczególnie, że wioska Tagarhay jest jednym z tych miejsc, do którego nigdy nie chcę wrócić.
Ostatnim, odwiedzonym przez nas miejscem w Dolinie Tunkijskiej były okolice Nilowej Pustyni. Postanowiliśmy rozbić namiot kilka kilometrów za wioską, aby następnego dnia rano, wyruszyć na Szlak Szumacki. Noc upłynęła bez większych niespodzianek. Z radością powitaliśmy kolejny, słoneczny dzień. Wcześnie rano rozpoczęliśmy marsz. Po 7 godzinach dotarliśmy do miejsca, które idealnie nadawało się na obozowisko. Pogoda była piękna jednak po kilku godzinach, na horyzoncie, pojawiły się ciężkie burzowe chmury. Wieczór spędziliśmy w namiocie, ponieważ warunki atmosferyczne znacznie się pogorszyły. Deszcz wystukiwał monotonny rytm, utrudniając tym samym spokojny sen. Poranek, okazał się jedną z większych niespodzianek na całym wyjeździe. Moje zdziwienie było ogromne gdy rozpinając zamek od namiotu, moim oczom ukazał się biały świat. Wiedzieliśmy, że na Syberii bywa zimno, ale wczoraj kąpaliśmy się w strumieniu, a dzisiaj z trudem rozprostowywałem zmarznięte palce. Zrozumieliśmy, że nie możemy iść dalej w góry, ponieważ warunki pogodowe były naprawdę ciężkie. Zeszliśmy z powrotem do Nilowej Pustyni aby udać się do pobliskiego Turanu. Mieliśmy tam spędzić kolejne kilka dni w towarzystwie Buriackiej rodziny. Poznając ich lokalne wierzenia i tradycje.
![]() Foto: 15 kilometrów od granicy z Mongolią. Olga Kraszewska, 2009 r.
|
Zostaliśmy zakwaterowani w drewnianej, typowej Buriackiej chacie. Dużo czasu spędzał z nami Czimit- 27 letni weteran wojny w Czeczenii. Opowiadał nam on wiele o lokalnych zwyczajach. Duży wpływ na Buriatów ma alkohol. Obserwując życie tamtejszej społeczności sądzę, że możemy ich podzielić na dwie grupy. Do pierwszej zaliczymy osoby, które w ogóle nie piją alkoholu. Są oni najczęściej nieliczną grupą. Potrafią jednak doskonale zadbać o swoje interesy. Często prowadzą lokalne sklepy, goszczą turystów. Pomimo małych możliwości lokalnej gospodarki są oni jej elementem napędowym. Drugą grupę stanowią osoby pijące. Najczęściej żyją oni z dnia na dzień, nie myślą przyszłościowo. Często są również niebezpieczni. Rzekomo, gorsze od pijanego Buriata może być tylko pijana Buriatka. A od pijanej Buriatki tylko grupa pijanych Buriatek. Rodzina, u której zamieszkaliśmy zdecydowanie należała do pierwszej grupy. Traktowali nas oni jak domowników. Przynosili świeże pomidory, ziemniaki. Olga miła nawet okazję wydoić krowę. Przez kilka dni czuliśmy się tak jakbyśmy tam mieszkali. Dzięki uprzejmości Czimita, mieliśmy okazję podziwiać góry, znajdujące się zaledwie 13 kilometrów od granicy z Mongolią. Wprowadził nas on także w lokalny system wierzeniowy. Twierdził, że na terenach Doliny Tunkijskiej możemy spotkać się zarówno z Buddyzmem, Szamanizmem jak i prawosławiem. W tym momencie warto przypomnieć sytuację, która miała miejsce w autobusie wiozącym nas do Arszanu. Kierowca, łączył zwyczaje typowo buddyjskie, z elementami prawosławnymi. Za każdym razem gdy nasz autobus mijał prawosławny krzyż kierowca żegnał się. Gdy zaś znajdowaliśmy się w pobliżu świętego, buddyjskiego miejsca, kierowca wyrzucał przez okno pieniądze, ziarno lub papierosy, co stanowi typowy, buddyjski zwyczaj. Nieopodal dacanów zawsze znajdziemy wiele, pozostawionych rytualnie podarków. Pozostałe zebrane przeze mnie informacje, dotyczące Buriatów, zostaną przedstawione przeze mnie w następnej części mojej pracy.
IV. Bajkał
Następnego dnia rano opuściliśmy Turan, aby udać się do Sludlanki. Jest to typowo portowe miasto, charakteryzujące się nieprzyjazną atmosferą. W związku z tym, staraliśmy się jak najszybciej znaleźć nocleg. Drugą, zapytaną przez nas osobą okazał się być Ivan, który w czasie swoich wakacji pomagał jako chirurg w pobliskim szpitalu. Wzorem, wspomnianej wcześniej wschodniej gościnności, zaprosił nas do domu, spędzając z nami kilka kolejnych dni.
Ivan był bardzo oczytaną osobą. Orientował się we współczesnych realiach świata. Bez większych emocji poinformował o tym, że tarcza antyrakietowa nie zostanie wybudowana w Polsce, wznosząc toast: lepiej wódkę pić niż rakiety stawiać. Pomimo tego, że byliśmy pierwszymi Polakami spotkanymi przez Ivana, nie mógł on zrozumieć nienawiści wielu Rosjan wobec Polaków.
![]() Foto: Południowo - zachodni Bajkał. Olga Kraszewska, 2009 r.
|
Na drugi dzień, po pracy Ivana, poszliśmy z nim do oddalonej o kilka kilometrów skały - Szamanki. Podczas tego spaceru mieliśmy okazję zdobyć wiele cennych informacji na temat, wspomnianych wcześniej Buriatów. Było to bardzo wartościowe doświadczenie, ponieważ mogliśmy porównać poglądy Ivana, do poglądów spotkanych wcześniej osób. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że burhanienie (2), praktykowane przez wielu Rosjan, zarezerwowane jest tylko i wyłącznie dla Buriatów. Twierdził on, że jest to ich zwyczaj i my nie możemy go naśladować. Zwrócił nam także uwagę na synkretyzm religijny występujący na tych terenach. W pobliżu świętych, buddyjskich miejsc znajdowały się przywiązane do gałęzi drzew wstążeczki, będące typowym elementem wywodzącym się z wierzeń szamańskich. Według relacji Ivana, współcześnie, wstążeczki przywiązywane są przez zwykłych ludzi, nie będących w jakikolwiek sposób związanymi, z którąkolwiek z religii. Przykład ten doskonale ilustruję tezę o postępującej komercjalizacji szamanizmu występującej na tych terenach. Jak bowiem inaczej nazwać utożsamianie się z szamanizmem ludzi, którzy nie mają o tym pojęcia, a wstążkę przywiążą bo kolorowe drzewo jest ładniejsze.
Po krótkim pobycie na daczy, należącej do mamy Ivana, musieliśmy pożegnać się z sympatycznym lekarzem. Wyruszyliśmy w kierunku ostatniego celu naszej wyprawy- Bolszejegoustoje. Trafiliśmy do drewnianej chaty, gdzie po raz kolejny zmagaliśmy się z trudnościami samowystarczalnego życia. Codzienne wyprawy po wodę lub drewno dostarczały wielu niesamowitych wrażeń. Wioska, w której się znajdowaliśmy idealnie nadawała się do zakończenia naszej podróży. Położona była u podnóży gór. Przecinały ją liczne rzeki, znajdujące swoje ujście w Bajkale. Ostatnie spojrzenie na Bajkał i nadszedł czas rozpoczęcia długiego powrotu, który zawsze jest nieodłącznym elementem podróży. Dla mnie osobiście każdy powrót jest inny. Pewnie dlatego, że nowe doświadczenia, nowi ludzie, zmieniają jakąś część mojej osobowości. Powrót oznacza koniec niesamowitej przygody. Oznacza także konieczność ponownego odnalezienia się w naszej kulturze, co niekiedy może okazać się trudne.
Zakończenie
We wstępie mojej pracy zastanawiałem się, czy możliwe jest opisanie tego typu wyjazdu. Sądzę, że każdy czytelnik sam oceni w jakim stopniu mi się to udało. Ja ze swojej strony dodam jednak, że w tekście zawarłem tylko najważniejsze opisy, co zostało zasugerowane przeze mnie już w samym tytule. Syberia jest tematem bardzo wdzięcznym do opisu. Często może nam ona dostarczyć doskonałego materiału badawczego. Może jednak także dostarczyć licznych, zaskakujących i niesamowitych wrażeń, które nie pozwolą nam skupić się na żadnym konkretnym temacie. Sądzę, że ta praca jest tego najlepszym przykładem.
![]() Foto: Spotkani ludzie dzielili się z nami niesamowitymi historiami. Kamil Całus, 2009 r.
|
Podsumowując, czas spędzony kilka tysięcy kilometrów od domu obfitował w niezliczone ilości przygód. Na zawsze zapamiętam pociąg transsyberyjski oraz związane z nim przeżycia. Wschodnia gościnność jest jednym z bardziej fascynujących elementów życia w tej części świata. Przez długi czas robiąc drewno, niosąc wiadro z wodą, z sentymentem wspominam cofnięcie się o kilkadziesiąt lat w naszej kulturze, którego doświadczyliśmy. Spotkani w podróży ludzie często, pozwalają lepiej zrozumieć samych siebie. To tylko kilka powodów, które nie pozwalają jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie: co było najciekawsze na Syberii?
Przypisy:
1. Ryszard Kapuściński, Lapidaria IV-VI, Warszawa 2008.
2. Rytualne wylewanie, na ziemie, kilku kropel alkoholu przed spożyciem.
Komunikaty
Etnologia.pl
czasopismem
Pragniemy poinformować, iż z dniem 31.03.2010 roku decyzją Sądu Okręgowego w Poznaniu Wydział I Cywilny strona internetowa www.etnologia.pl została zarejestrowana jako czasopismo pod tytułem Etnologia i wpisana do rejestru Dzienników i Czasopism Sądu Okręgowego w Poznaniu pod numerem RPR 2613.
Serwisy powiązane tematycznie
O Ludach Północy

Arktyka.org - informacje o rdzennych ludach zamieszkujących obszary Arktyki i terenów subarktycznych. Historia, kultura, teraźniejszość.
Indianie Ameryki Pn.
Indianie.org.pl - kultura, sztuka i tradycja Indian Ameryki Północnej - teksty, galerie fotografii, krótkie prezentacje filmowe i muzyka.